Grudniowe weekendy przeznaczam na czytanie. W szkole dzieje się w tym czasie tak wiele, iż stwierdziłam, że trzeba zadbać o higienę ducha i nie dać się zwariować.
Za mną kilka tomów jakże innych w swoim rodzaju.
Za sprawą sagi Kobiety z ulicy Grodzkiej przeniosłam się na jakiś czas do Krakowa z przełomu wieków. Choć trylogia jest pisana współcześnie, autorka wspaniale postarała się oddać klimat tamtych czasów.
Weronika i Matylda to kobiety, które los związał z Franciszkiem Bernatem i które trochę przez przypadek, zostały przeklęte przez Hankę. Bo właśnie od Hanki wszystko się zaczęło. Była to uboga dziewczyna, która służyła w domu aptekarza z Grodzkiej. Ten choć miał żonę, oddawał się wielu uciechom, które często kończyły się poczęciem nowego życia. Niestety Franciszek nie czuł się odpowiedzialny za żadne dziecko i bez skrupułów się ich pozbywał. Kiedy Hanka urodziła swą córeczkę, przeczuwała, jaki może być jej los. Umierając, tuż po porodzie, przeklina mężczyznę i jego potomków. Nie wie bowiem, że jej Wiktoria przeżyje i stanie się- przez zrządzenie losu - dzieckiem Bernata.
A potem jest tylko ciekawiej. Na jaw wychodzą kolejne tajemnice. Isia rośnie, choć nie czuje się kochana. Przejmuje aptekę, poznaje historię swych matek (i tej biologicznej, i tej, która ją wychowała), zakochuje się. I kiedy może się wydawać, że klątwa przestaje działać, pojawiają się nowe okoliczności, które komplikują wszystko, co do tej pory budowała młoda kobieta.
Matylda to kolejne pokolenie na Grodzkiej. Jest inna niż matka, ale też czasy, w których przychodzi jej żyć, są zupełnie inne. Dziewczyna jest aktorką i tak jak jej poprzedniczki, szuka swojego miejsca w świecie, szuka miłości i szczęścia. Wie o klątwie i choć wydaje się być wyzwoloną kobietą, nie potrafi wyrwać się z jej pola działania. Los nie oszczędza dziewczyny.
Wszystkie trzy tomy wzruszają, zastanawiają, intrygują i czyta się je jednym tchem.
Polecam. I już czekam na historię Weroniki - kolejnej kobiety z ulicy Grodzkiej.
Wśród lekturowych bohaterów grudnia pojawił się również Midas - Jakub Król vel Rojalski. Dla wielu jest świetnym fotografem i uprzejmym sąsiadem, dla nielicznych płatnym zabójcą pozbawionym wszelkich uczuć. Kto jednak choć trochę zna twórczość pani Agnieszki, ten wie, że w jej książkach emocji nie brakuje. I tak jest tym razem. Bo człowiek nigdy nie jest do końca zły albo do bólu dobry - zawsze gdzieś jest coś pomiędzy. Śledząc historię Kuby, czytelnik uzmysławia sobie, jak pokręcone mogą być ścieżki ludzkiego życia i mimo iż ma świadomość, że to fikcja literacka, zastanawia się nad konsekwencjami pewnych zachowań.
Lekturę "połknęłam" w jedno popołudnie - bo właśnie tak czyta się książki tej autorki. Mimowolnie co jakiś czas przypominała mi się historia braci Borowskich - i kiedy pojawił się Lukas, po prostu byłam zachwycona. W końcu nastąpił epilog, a tak naprawdę dwa epilogi - do wyboru. Wybrałam numer 2:
Zabrał jej serce i wiarę w to, że wszystko jest czarne lub białe
i należy zawsze postępować zgodnie z kodeksem.
Wiedziała, że wszystko jest szare, takie samo,
jakie on widział.
Ona teraz też to wiedziała. Za późno. Za późno.
A jeśli mowa o sensacji w takim kobiecym wydaniu, to wydaje się słuszne wspomnienie o Zemście. Kto lubi takie klimaty, powinien poznać dalsze losy Raula. Tu również mamy tajemnice, miłość i tytułową zemstę.
Obu książek nie powinno się jednak - moim zdaniem - w żaden sposób porównywać.
Niby poruszają podobne tematy, ale tak naprawdę są zupełnie inne. Zemstę przeczytałam trochę jak bajkę, przez ciekawość dalszych losów bohaterów, ale mam mieszane uczucia. Nie podobały mi się niektóre dialogi, drażnił wulgaryzm - miejscami zupełnie zbędny.
I tak jak z przyjemnością przeczytałam Wiśniowy dworek >zob.< czy Dla ciebie wszystko >zob.<, to o Zemście tego nie mogę powiedzieć, ale nie żałuję tych kilku godzin z lekturą, bo dzięki nim wiem, co lubię bardziej, a co nieco mniej.
Dziękuję za recenzje...
OdpowiedzUsuń